Wczoraj padliśmy ok. 21.00. Wszyscy, jak jeden mąż. Za to dziś ok. 8 obudziliśmy się wszyscy jak młodzi bogowie :)
Wypoczęci, wyspani i posileni zdrowym śniadaniem ruszyliśmy w kolejną podróż po wyspie Skye.
Zaczęliśmy od zamku Kyleakin, a w zasadzie jego ruin. Ale żeby do niego dojść, trzeba było pokonać las paproci, w których było mnóstwo komarów, nabrzeże, na którym na szczęście był odpływ (bo inaczej suchą stopą nie doszłoby się do zamku) i morze alg, które odsłoniło cofające się morze. Do tego sceneria jak z horroru - dwa wraki statków osadzone na mieliźnie, siąpiący deszcz i hangar, z którego mógłby lada moment wybiec Freddie Kruger… Brr! zrobiliśmy pospiesznie zdjęcia i ulotniliśmy się z tego miejsca błyskawicznie.
Następnie skierowaliśmy nasz wzrok na Broadford. Tam bowiem jest (a przynajmniej miało być) serpentarium, w którym rozmnaża się gady (krokodyle i węże). Kiedy jednak odnaleźliśmy to miejsce, z pomocą przyszła starsza Niemka od 30 lat mieszkająca na wyspach, która poinformowała nas nie tylko, że serpentarium okazało się być wielkim niewypałem i zostało zamknięte 2 lata temu, ale że na Isle of Skye jest zbyt wielu turystów, przez co miejscowym zaczyna brakować mleka w sklepach. Kurtuazyjnie podwieźliśmy panią na pocztę i grzecznie pożegnaliśmy bez komentarza …
Po tej porażce, która oczywiście najbardziej zabolała Rafałka i mnie, ruszyliśmy do destylarni Talisker, drugiej największej destylarni w Szkocji. Tam ponownie zamówiliśmy sobie godzinną wycieczkę, mimo że jedną mieliśmy już w Fort William. I w sumie dobrze się stało, albowiem o ile wycieczka w Ben Nevis miała klimacik (lekko zawiany szkocki przewodnik), o tyle dzięki tej poznaliśmy proces wytwarzania whisky w praktyce. Wiemy już wszystko o słodowaniu, zacieraniu, fermentacji, destylacji, leżakowaniu … i degustacji :) Ta wzmogła w nas apetyt, dlatego zaraz po wycieczce osiedliśmy na dłuższą chwilę w Old Inn i oddaliśmy się przyjemnościom szkockiego żywienia.
Kolejnym punktem programu był zamek Dunvegan, ktory jest najstarszym zamkiem Szkocji, zamieszkiwanym nieprzerwanie od 800 lat. Jest też siedzibą klanu McLeadów, których ziemie rozciągają się w zasadzie na cały Półwysep Durinish. Do tego, ta w sumie mało wystawna rezydencja (co jest plusem), rozciaga się malowniczo nad fiordem Loch Dunvegan, a ogrody, którymi otoczony jest zamek, są przepiękne … Kontemplacja w ciszy tego skrawka zieleni może spacerującym wyjść tylko na dobre :)
Było już ok. 17, kiedy opuściliśmy półwysep i zaczęliśmy wracać, choć jeszcze nie dom była naszym celem podróży. Jechaliśmy ku Elgol …
Zanim jednak tam dojechaliśmy tą niezwykle pokrętną i wąską trasą wiodącą przez góry i doliny, musieliśmy minąć Masyw Cuillins, który ukazywał nam się albo w swej czarnej postaci z 993 metrowym Sgurr Alisduir, albo w czerwonej, w zależności gdzie byliśmy. Planowaliśmy tam zostać do zachodu słońca, bo ponoć jest obłędny, niemniej jednak krętość drogi, która czekała nas z powrotem, wybiła nam ten pomysł z głowy. Zdecydowanie chcieliśmy pokonac ten zaledwie 15 milowy odcinek korzystając ze światła dziennego. Niemniej jednak zatoka Cuillin, której wody wpadają do Morza Hebrydzkiego, a którą oglądaliśmy z lokalnych klifów, zapisała się już na trwałe w naszej pamięci.
Około 20 zameldowaliśmy się w domu, wcześniej robiąc krótką przerwę na sklep, gdzie kupując wino, sprzedawczyni poprosiła mnie o … ID :) She made my day!