Dzisiejszy dzień zaczęliśmy troszkę wcześniej, albowiem chcieliśmy zdążyć przed niedzielnym tłumem na zamek w Stirling. I faktycznie, każde 5 minut miało znaczenie, zarówno jeśli chodzi o ilość turystów, jak i deszcz, który rozpadał się w chwili, gdy już opuszczaliśmy mury tego niesamowitego, strategicznie położonego oraz bardzo dobrze zachowanego zamczyska. Zamek skupia w sobie całe historyczne dziedzictwo miasta. Byłe rezydencja Jakubów (IV i V) czy Marii I Stuart, królowej Szkocji. Do tego sale, w których niegdyś szkoccy monarchowie przyjmowali gości, zostały odrestaurowane i przyciągały niewątpliwie największą uwagę zwiedzających. Jednakowoż, duże wrażenie zrobiło również muzeum wojskowe na terenie zamku, które przeprowadziło nas przez wyposażenie wojsk od czasów XVIII wieku, przez I wojnę światową, aż do 2006 roku. Z samego zamku rozciągają się bajeczne widoki, na rzekę Forth, na wzgórza Ochils czy most w Stirling. Nie jest to wprawdzie most, przy którym William Wallace w 1297 roku rozgromił dużo liczebniejszą armię Anglików, niemniej jednak jego pochodzenie notuje się na zaledwie 100 lat później, a wciąż jest w użyciu.
Dalej chcieliśmy zwiedzić katedrę Holy Rude, albowiem biorąc pod uwagę odległość, był to najlogiczniejszy punkt programu, ale ponieważ rozpadało się tak, że po 300 m spacerze bylibyśmy kompletnie przemoczeni, dlatego obraliśmy azymut na North Queenferry, gdzie razem z Rafałkiem zwiedziliśmy Deep Sea World. Podziwialiśmy rekiny, płaszczki, tropikalne żaby czy pająki. Momentami było niesamowicie i z dreszczykiem emocji :) Następnie dołączyliśmy do Taty i Dziadka, którzy raczyli się herbatką w pobliskiej kawiarni, albowiem uznali, że o morskim życiu wiedzą już wszystko :)
Queensferry to nie tylko miejsce, gdzie nad głową może przepłynąć rekin, ale także ważny ośrodek portowy oraz miejsce, w którym przebiega Forth Railway Bridge, czyli most kolejowy wpisany w 2014 na listę światowego dziedzictwa UNESCO, powiększający tym samym listę szkockich zabytków do 5. Nic dziwnego, że się na niej znalazł biorąc po uwagę, że przeprowadza pociągi na drugą stronę już od 1890 roku.
Kierując się dalej na Falkirk, zwiedziliśmy jeszcze zamek Rosyth. Z tego XV-wiecznego zamku w zasadzie zostały tylko ruiny, a te są dziś dość niefortunnie położone w industrialnej części Queensferry, gdzie sąsiadują dziś z całą stoczniową infrastrukturą.
W Falkirk czekały na nas dwie atrakcje.
Pierwsza to wybitne i jedyne w swoim rodzaju, przynajmniej na terenie Europy, osiągnięcie w zakresie inżynierii wodnej. Wybudowany w 2002 roku obrotowy podnośnik o wysokości całkowitej 35 m, przenosi statki na wyższy lub niższy poziom kanału. Oglądaliśmy ten spektakl podnosiń z otwartymi buziami :) Następnie posililiśmy sie nieco w Falkirk Wheel, by z nowymi siłami podjechać do Kelpies.
Kelpies czyli 30 metrowe dwie głowy końskie wykonane z galwanizowanej stali w 2015 roku odwiedziliśmy na wyraźna życzenie Rafałka. Widać było jego ekscytację gdy krążyliśmy wokół tych stalowych olbrzymów, a także lekki zawód, gdy okazało się, że nie można wejść do środka. Zakupienie 3 magnesów jednak sprawiło, że zadowolenie szybko powróciło.
Ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki było Culross. Spacerowaliśmy po przepięknym miasteczku, w którym zachowały się uliczki z okresu XVII i XVIII wieku, a i większość domów pochodziło również z tej epoki. To było magiczne przeżycie, zwłaszcza że ścigaliśmy się również z burzą, której czarne chmury cudownie kontrastowały z bielą i pomarańczem pobliskich domostw. Spacer zakończyliśmy na Curloss Abbey (istniejace opactwo) oraz Culross Monastery, z których zostały już tylko ruiny.
20 minut później zameldowaliśmy się w Alloa, gdzie wszyscy z przyjemnością zjedliśmy kolację i oddaliśmy się zajęciom w podgrupach :)