Śniadanie w podgrupach, wszak jedni chcą na słodko, inni na wytrawnie. O 10 wychodzimy do miasta. Kolejne kilometry przed nami.
Zaczynamy od wieży Clerigos, będącej barokowym symbolem miasta, z której można spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Prowadzi do niej 225 schodów. Na szczycie jednak tłum ludzi, co stanowi nie lada przeszkodę w znalezieniu optymalnego miejsce na fotę dnia. Do tego mijanki na krętych wąskich schodach dostarczają rownież niemałych emocji.
Dalej idziemy na lokalny rynek, na którym sprzedaje się wszystko. Absolutnie wszystko na tym rynku przywodzi mi na myśl azjatyckie klimaty. Smród, brud, zabudowa. Ale dobrze się tu czuję, meandrując między kurami i czosnkiem.
Santa Clara, będąca kolejnym punktem zwiedzania, nie jest efektowna na zewnątrz. Za to w środku jest prawdziwym dziełem sztuki. Bogato zdobiona ornamentami z brazylijskiego drewna pokrytego złotem. Majstersztyk!
Po Santa Clara czas na przejście mostem Ponte Dom Luiz I. Po drugiej stronie bowiem jest alkoholowa mekka Porto - Villa Nova de Gaia, gdzie znajdują się dziesiątki piwniczek wypełnionych beczkami, w których dojrzewa najsłynniejszy produkt eksportowy miasta. Tam zmierzamy, by poznać historie tego drogocennego trunku oraz skosztować czy faktycznie jest tak dobre jak się mówi. Ponieważ jednak jesteśmy rozsądnymi ludźmi i dbamy o podkład, jemy wcześniej lunch w pobliskiej knajpce. Dopiero potem przez godzinę wałęsamy się po muzeum oraz samej winiarni Calem, w której uroczy Hiszpan opowiada nam o procesie wytwarzania Porto.
Na lekkim rauszu spowodowanym dwoma szybkimi kieliszkami Porto idziemy na punkt widokowy, z którego rozciąga się malownicza panorama miasta uwzględniająca rzekę i przynajmniej dwa mosty. Tu zapada decyzja, że wrócimy w to miejsce na nocne zdjęcia, kiedy miasto będzie błyszczało milionem świateł.
Wcześniej jednak kawa w okolicy Sao Bento oraz 'wspinaczka' do apartamentu celem zabrania statywu. Na punkt widokowy wracamy, gdy słońce chyli się ku zachodowi, a horyzont błyszczy nieco przygaszonym przez chmury czerwonym światłem. Przez półtorej godziny razem z Michaelem udawaliśmy semi-profesjonalnych fotografów ustawiając i przestawiając rozmaite parametry i ustawienia. W tym czasie Łukasz, który zyskał nową ksywę - Sherpa - za to jak dzielnie dźwigał plecak z moim sprzętem, pstrykał zdjęcia iPhonem, a te już zyskały uznanie wśród kilku oglądających :) Lucy się pewnie nudziła, mimo to ... towarzyszyła nam dzielnie! Parę fajnych fotek mamy, a ja muszę przyznać, że zarówno dzisiejsza nocna sesja jak i poprzednia, dostarczyła mi wiele radości. Nauka z ostatniej foto-wyprawy (wyprawyfoto.com.pl) nie poszła w las!
Wieczorem delektujemy się zakupionym w Calem Porto i tak nam upływa ostatni wieczór w Portugalii.