Pobudka o 4.50 zabolała w świetle 3 godzin snu. Dzielnie jednak wstaliśmy, dopakowaliśmy i 5.20 karnie stawiliśmy się w recepcji. Krok mojego męża był conajmniej chwiejny, ale dał radę. Taksówkami na dworzec kolejowy i o 6.00 punkt, co nie jest oczywiste w Azji, ruszyliśmy do Agry.
Pociąg bardzo przyzwoity, zaserwowano nam poczęstunek jak w PKP, ale potem było również śniadanko. bardzo się przydało w pustym żołądku, w którym ostatnio hulały tylko procenty z napoju o kolorze herbaty.
Równo o 8.00 wysiedliśmy na stacji w Agrze. Kasia zorganizowała nam transport rikszami motorowymi do hotelu. Jak uprzedzała wcześniej, hotel jest syfiasty. Niewiele odbiega od norki, w której spaliśmy przed wejściem na Bromo. Na łeb sypie się sufit, w toalecie, w której mieści się zaledwie kibel, nie warto włączać wiatraka, albowiem cały pył ze ściany wpada do oczu. Na szczęście to tylko jedna noc, więc damy radę.
Ogarnąwszy się pokojowo i uzupełniasz płyny na tarasie z widokiem na Taj Mahal, ruszamy naszymi rikszami na eksplorację okolicy.
Pierwszym punktem jest miejska pralnia, czyli zagospodarowany teren nad rzeką, w której ok. 100 pracowników codziennie trzepie ubrania z zamiarem ich wyprania. Rozpalone do czerwoności piece z kolei mają za zadanie wysuszyć koszule, spodnie, etc. Cała reszta leży na ziemi i chyba udaje, że jest czysta po wypraniu. Obok setki pracowników była jeszcze całkiem spora gromadka dzieci, które obskoczyły Łukasza. Ten, kierowany dobrymi pobudkami, poczęstował je letnikami w wydaniu TFI Skarbiec. Na swoje nieszczęście. Wieść gminna szybko się rozniosła i odtąd wszystkie dzieci zaczęły biegać niemal tylko za niema prosząc o „choclate”. Przyszło nam do głowy, że zrewolucjonizowaliśmy żebractwo w wydaniu dziecięcym, gdyż zamiast pieniędzy prosiły o czekoladę.
Kolejnym był Czerwony Fort - zespół budowli obronnych z XVI wieku, który dziś jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Powłóczyliśmy się tam kilka godzin, między marmurowymi czy alabastrowym kolumnami, podziwiając kunszt i drobiazgowość architektów. To wszystko z Taj Mahalem w tle.
Wizyta w Czerwonym Forcie wzmogła nasz apetyt, stąd pomysł na lunch. Dla niektórych szczytem marzeń było piwo, ja naprawdę byłam bardzo głodna. Lunch nas zadowolił i o ile, powróciła energia życiowa, choć funkcje organizmu przestawiły się na trawienie i w warsztacie obróbki marmuru wszystkich nas naszła ochota na drzemkę. Odpuściliśmy sobie zatem warsztaty tekstylny na rzecz 30 minutowej drzemki.
Wieczorem z kolei udaliśmy się do Ogrodów Mughal Riverfront, gdzie obserwowaliśmy zachód słońca, znów z widokiem na Taj Mahal. Ten zdominował nasz dzisiejszy dzień.
Głodni wracamy na kolację...